Poganin Poganin
2926
BLOG

Ile kradną Polacy

Poganin Poganin Kultura Obserwuj notkę 137

 

„Rzeczpospolita weekend” obwieszcza, że „Polacy kradną za sześć miliardów” „z czego aż 4,8 mld przypada na podróbki towarów i pirackie kopie programów komputerowych. Nielegalnie ściągane pliki to miliard złotych” „koszty fałszerstw i gospodarczego piractwa na świecie sięgają 775 mld dolarów rocznie” „Blisko 60 mld dolarów wart był rynek nielegalnego oprogramowania na świecie w 2010 roku.”

Zawsze mnie zastanawiało, skąd się biorą takie liczby. Nie mam pojęcia, jeśli ktoś z czytelników wie, proszę niech się podzieli swą wiedzą, wówczas zmodyfikuję bądź usunę ten post, gdyż dalej będę się opierał na tzw. zdrowym rozsądku. Naturalnie wiem, że źródłem są dane Business Software Alliance, międzynarodowej organizacji reprezentującej największych producentów oprogramowania. Pytanie, skąd BSA te dane bierze? Na zdrowy rozsądek sprawę biorąc podejrzewam, że do ustalenia kwoty strat służy następujący wzór:

S$=LbK*C$

S$= suma strat; LbK = liczba pirackich kopii, C$ – to ich wartość.

Wygląda to na dość oczywistą kalkulację, ale w rzeczywistości to naturalnie czystej wody sofizmat na sofizmacie poganiany fikcją literacką.

C$. Po pierwsze: jaka jest faktycznie wartość dobra intelektualnego? Załóżmy, że pan Iksiński ściągnął sobie z sieci film „Braveheart Waleczne serce”, pliczek objętośćci 700MB do którego sobie dograł polskie napisy. Jaką wartość podstawimy do naszego równania? Wrzucam w wyszukiwarkę na Allegro i znajduję następujące możliwości:

119,55 – cena za 2 BD

38,90 – za 2 DVD

8 zł za używany VHS

Dla niektórych filmów są też dostępne wersje na VCD, choć dla tego akurat nie znalazłem.

No i jaka jest zatem wartość filmu ściągniętego przez pana Iksińskiego? Nie sposób ustalić, bo na rynku nie ma dostępnych plików objętości 700MB do których trzeba by dogrywać napisy, pozbawionych opakowania a nawet nośnika. Ciekawy jestem, którą z wartości podstawiają do równania szacując swoje straty panowie i panie z BSA? Obstawiałbym, za cenę za DVD, co oczywiście jest nadużyciem, bo jakość filmu o objętości 700MB nie dorównuje filmowi DVD a nawet VCD.

LbK. Teraz druga składowa równania – liczba kopii. W przypadku serwisów typu megaupload często dość łatwo sprawdzić ile razy dany plik został pobrany. Dużo trudniej już w przypadku sieci torrent czy podobnych. Gdy wejdziemy na stronę wyszukiwarki torrentów iso**nt i uporządkujemy nasze wyszukiwanie według liczby udostępniajacych klientów, to na pierwszych miejscach ukażą się pliki mające nawet po kilkadziesiąt tysięcy udostępniających. Tyle, że w większości są to „fake” - jak etykietują je pobierający czyli fałszywki, podróbki podróbek rzec by się chciało. Po pobraniu takiego pliku trzeba się udać na odpowiednią stronę i uiścić stosowną opłatę, aby móc plik rozpakować. Zastanawia zatem, skąd te dziesiątki tysięcy udostępniających? Podejrzewam, że to jakiś sprytny informatyka napisał aplikację która symuluje odrębną maszynę na każdym z dostępny połączeniom portów i w rzeczywistości w garażu u jakiegoś spryciarza stoi tylko kilka komputerów, które robią robotę tych dziesiątków tysięcy, no, ale to tylko moje spekulacje, bo na tym się nie znam. Tak czy inaczej uwzględniając wszystkich udostępniających fake'i znacząco zawyżylibyśmy liczbę kopii.

Ale dajmy na to, że przy pomocy odpowiedniej technologii dałoby się oszacować faktyczną liczbę pirackich kopii naszego „Braveheart”. Drugie nadużycie polega na założeniu, że każdy, kto pobrał plik z internetu, gdyby pobrać nie mógł, poszedł by do sklepu i kupił zamiast tego DVD. Czy to jest realne? Może dla osób, które zarabiają powyżej owych siedmiu tysięcy złotych miesięcznie (o których mówił pan premier), tak, ktoś taki będzie czerpał przecież dodatkową rozkosz z poszerzania swojej kolekcji i ocieplania sobie ściany kolorowymi pudełkami DVD i blueray. Jednak w przypadku niezarabiającej młodzieży, czy obywateli zarabiających dużo poniżej owych siedmiu tysięcy wydatek 40 – 80 złotych za nowość to kwestia bolesnych wyborów. Może będzie ktoś w stanie kupić jedną, dwie płyty miesięcznie. Albo jeden film, i jedną płytę z muzyką. A może znajdzie inny sposób spędzania wolnego czasu? Tańszy? Dla przykładu butelka wódki? Przypominam, że „problem piractwa” według wspomnianego artykułu Rzepy dotyczy przede wszystkim krajów rozwijających się.

S$.Widzimy więc, że kwota, którą uzyskujemy w równaniu to nie tyle suma strat, jakie ktoś ponosi, co suma zysków, jakie ktoś chciałby uzyskać, ale jakich nigdy uzyskać nie będzie mógł.

Od razu w związku z tym nóż mi się w kieszeni otwiera, gdy czytam – już w tytule – że „Polacy ukradli”. Zastosowanie pojęcia kradzieży do sytuacji, gdy ktoś pobiera plik z internetu wydaje mi się straszliwie naciągane, nawet, gdy podparte jest jakimś tam paragrafem. Przede wszystkim: zdroworozsądkowo kradzież to zabranie komuś tego, co ktoś ma, w rezultacie czego ten drugi już tego nie ma i nie może tym rozporządzać. Gdy iksiński ściąga sobie na komputer film, którego i tak by nie kupił, to niczego producentów nie pozbawia, nawet szans na zysk. Jego zbrodnia polega na tym, że przełamuje monopol bogatych na korzystanie z dóbr kultury. „Własność intelektualna” polega nie na posiadaniu czegoś, ale na monopolizowaniu dostępu do danych dóbr, gdyż dóbr tych nie można nikomu odebrać. Choćby wykonano miliardy kopii filmu Braveheart, nikt nie zostanie przez to fizycznie pozbawiony niczego. Stąd sprzedaż owych dóbr jest tak niezwykle zyskowna: gdy ktoś sprzedaje śliwki, owoc pracy rąk własnych i sił przyrody, dostaje za to pieniądze, ale traci śliwki. Gdy ktoś sprzedaje dobra kultury nigdy ich przez to nie traci. W niektórych przypadkach jest nawet przeciwnie – udostępniając dane dobro można zyskać. Mam na myśli na przykład wykładowcę, który dzieląc się swoją wiedzą może zostać skonfrontowany z odmiennymi punktami widzenia, co wzbogaci jego rozumienie problemu.

Swoją drogą, jestem ciekawy, czy panowie i panie z BSA uwzględniają jeden drobny parametr – korzyści, jakie przemysł rozrywkowy odnosi z piractwa. Dla przykładu, Iksiński, po obejrzeniu „Braveheart” może go sobie dodać do ulubionych filmów na Facebooku, może napisać entuzjastyczną recenzję na filmweb.pl, może choć opowiedzieć o swoich wrażeniach swoim znajomym i przyjaciołom. Jest to wszystko jego nieodpłatna praca jaką włożył w rozreklamowanie filmu. Niechby w rezultacie choć jeden jego znajomy udał się do kina czy kupił film dla żony – „straty” przemysłu filmowego się tym samym wyrównały.

No właśnie, i tu dotykamy drugiej istotnej różnicy między sprzedażą filmu, a śliwek: a co, jeśli „Braveheart” nie przypadnie mu do gustu? Kupując śliwki możemy towar obejrzeć, a gdy pani na straganie jest miła, pozwoli nam nawet skosztować, przełamie owoc, by pokazać, że nie mają robaków. Tymczasem kupując dobro kultury kupujemy w istocie kota w worku. Nie będziemy wiedzieli, czy było warto, dopóki nie obejrzymy w całości. Nie pomogą recenzje, bo to w dużej mierze sprawa gustu, zresztą ileż arcydzieł była wyjątkowo krytycznie przyjmowana przez krytyków... Swoją drogą, aby zapoznać się z recenzjami niejednokrotnie Iksiński musiałby znowu wydać na gazetę, której cena nie jest odejmowana od ceny za bilet czy płytę. Stąd też niejednokrotnie jest tak, że ściąganie filmów z internetu służy sprawdzeniu jakości dobra kultury, a Iksiński potem i tak idzie do empiku i kupuje sobie wypasioną dwupłytową wersję z wywiadami i innymi dodatkami z planu swego ulubionego filmu.

Poganin
O mnie Poganin

Bloguję też:: Przy kritikosie także jako Kafir i przy pantheionie

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura