Poganin Poganin
301
BLOG

Flaga a antypatriotyzm

Poganin Poganin Polityka Obserwuj notkę 15

Profesor JanuszCzapliński, znany psycholog społeczny, poproszony przez redakcję Dziennika o wypowiedź z okazji Dnia Flagi, zauważył:

niektórzy myślą, że wywieszanie flagi to jest rodzaj manifestacji politycznej, a nie patriotycznej. Mam wrażenie, że sądzą: "aha, wywiesił flagę, więc jest zwolennikiem PiS". Część nie wywiesza więc flagi i w ten sposób chce zasygnalizować: "jestem inny, opowiadam się za kimś innym". W Polsce od dawna trwa walka na symbole i niestety flaga też została w to wprzęgnięta.*

Sądzę, że w tym wypadku flaga nie musiała być przez nikogo wprzęgana. W walkę z chrześcijaństwem nikt nie musi wprzęgać krzyża - on jest symbolem pewnej ideologii, sprzeciw wobec niej wyraża się również sprzeciwem wobec krzyża. Podobnie z flagą. Wśród niektórych przedstawicieli naszych elit występuje postawa, którą dziewiętnastowieczny socjolog Herbert Spencer trafnie określił jako uprzedzenie antypatriotyczne (the bias of anti-patriotism **). Przejawia się ono w powiązanych ze sobą zapatrzeniu w instytucje innych narodów przy pogardzie dla własnych. Jest lustrzanym poniekąd odbiciem stronniczości patriotycznej, którą z kolei wyraża angielskie powiedzenie right or wrong - my country. Poniekąd normalne jest, iż inteligentne osoby czują awersję do reakcji stadnych, myśl wszak musi być wolna, wolna również od okowów ideologii własnej grupy. Chcąc się jednak od owych okowów uwolnić, nazbyt często popaść można w skrajność przeciwną.

Niezależnie od tego, czy antypatriotyzm płynie z nieznajomości własnego kraju  (narodu), czy z chęci wywyższenia się poprzez pozór dogłębnej znajomości innych krajów (tzw. "światowość"), nawet jeśli nie prowadzi - jak twierdził Spencer - do tak poważnych błędów, jak stronniczość patriotyczna w analizie zjawisk społecznych, to prowadzi do poważnych błędów w ich wartościowaniu.

Faktem jest bowiem, że choćby intelektualiście udało się wzbić swoim umysłem ponad własny naród czy nawet cywilizację, to jednak jego ciało ciągle pozostaje w konkretnym miejscu świata. Ciało to musi jeść, a żeby jeść, musi wchodzić w relacje społeczne z konkretnymi ludźmi, którzy ten kawałek przestrzeni zaludniają. Musi się z nimi dogadać w określonym języku i zapłacić im określoną walutą. To, czy owym ludziom powodzi się dobrze czy źle, przekłada się bezpośrednio na stan tego ciała, a pośrednio na funkcjonowanie intelektu. Poprzez ciało jesteśmy powiązani tysiącami relacji z ludźmi, członkami konkretnego społeczeństwa, którego inne imię brzmi: naród. Ale wielu intelektualistów pogardza ciałem (anegdotyczna jest wypowiedź młodego filozofa, który z pogardą do leżącego przed nim kotleta stwierdził: ja jem wyłącznie aby podtrzymać własne funkcje fizjologiczne). Nic więc dziwnego, że pogardza też narodem. Naród to "coś niżej", niż królestwo czystego ducha, ogólnoludzka wspólnota ducha. Pierwszą taką wspólnotę stworzył Jezus w momencie, gdy odciął się od swych braci i matki wskazując na swych uczniów jako na swoją prawdziwą wspólnotę (Mt 12:45-50). Dzisiaj inną "ogólnoludzką wspólnotę" tworzą międzynarodowe korporacje (bo jak zauważył Smith - kupiec nie ma ojczyzny), sieci medialne, społeczności akademickie itp.

Czy jednak rozsądne jest przeciwstawiać ciało duchowi? Przynależność - do jakże cennych - wspólnot ponadnarodwych lojalności do własnych ziomków? Do czego prowadzi taki rozdział?

Faktem jest, że wielu (oczywiście nie wszyscy) wpadło w tą pułapkę. Dla nich patriotyzm jest "demonem". Ci niech pamiętają, że  - jak powiadał Vilfredo Pareto - żadna elita nie jest wieczna, i zapewne już dziś, w owej magmie, którą napuszeni intelektualiści postrzegać są skłonni jako "ciemny lud", szykuje się następna zmiana warty w odwiecznym Paretowskim procesie cyrkulacji.

 * * * 

Czytelnikom mojego poprzedniego wpisu należy się wyjaśnienie, które jak sądzę, pozwoli uniknąć pewnych nieporozumień również co do powyższej wypowiedzi. Zapytywano mnie mianowicie, czy w ogóle można mówić w Polsce o elicie, czy w ogóle można tych ludzi nazywać elitą? Wyjaśniam więc: termin elita, przynajmniej na wstępie, pojmuję w sposób czysto neutralny, jak się to zwykło robić w socjologii. W tym sensie, w każdym społeczeństwie, a nawet w każdej grupie, nie wyłączając prostytutek, istnieje coś takiego jak elita. W przypadku narodu mówimy, powiedzmy, o kilku-kilkunastu procentach "naj": najlepiej wykształconych, najwyżej usytuowanych, najbardziej opiniotwórczych, najbogatszych itp.

W tym sensie, w przynależności do elity nie ma nic zaszczytnego. Można się tam dostać własną pracą, talentem, przypadkiem, dzięki koneksjom, spadkom czy łapówkom. Przynależność do elity - ale tu już opuszczam teren socjologii - jest szansą i splotem wyjątkowych możliwości, ale za posiadanie szansy  nie zostaje się bohaterem ani kanalią. Wynika z przynależności do elity jedynie wielkie zobowiązanie. Część elity chce je podjąć, część nie. Sądzę jednak, że to, o czym uprzednio pisałem - opuszczenie ludu przez elity - dotyczy w pewnym stopniu też osób chcących owo zobowiązanie podjąć (siebie samego nie wyłączając). Współczesna demokracja, która - jak zauważył Lash - jest demokracją procedur, a nie cnót, w dużej mierze zniszczyła możliwości dyskusji między ludźmi z różnych klas/warstw/stanów społecznych. Czy nowe przestrzenie takiego dialogu (i sporu, a jakże) powstaną, jest sprawą otwartą i tematem na zupełnie inne rozważania...

Poganin
O mnie Poganin

Bloguję też:: Przy kritikosie także jako Kafir i przy pantheionie

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka